idea:



PL:

IDEA:

Chodzi o tzw. serendipity - 'dar znajdowania cennych albo miłych rzeczy, których się nie szukało; szczęśliwy dar dokonywania przypadkowych odkryć.' [słowo wybrane w 2004 r. jako najtrudniejsze do przetłumaczenia z j. angielskiego]

Projekt, mający za zadanie ustawić nasz fokus na rzeczy radosne, mądre, piękne - a więc te, najistotniejsze w naszym życiu!
Ponieważ nie przeciwko dołom powinniśmy się opowiadać ale za radością i uśmiechem stać murem!

Vive la vie!

Czekam na wiadomości od Ciebie: przeróżne przygody i spostrzeżenia, czyli FRAJDY! [są wszędzie - uśmiech ekspedientki, napis na murze, wiatr na policzku, smak gorącej czekolady, zapach skoszonej trawy, spotkanie z przyjaciółmi, piosenki, filmy, cytaty, zdjęcia, anegdoty...]

dbrzeska@gmail.com

Te małe i te większe spotykają nas każdego dnia zwracajmy na nie uwagę, szturchnijmy łokciem kogoś obok - niech popatrzy razem z nami! :)

Do Brze

ENG:

THE IDEA:

Serendipity is the gift of making fortunate discoveries while looking for something unrelated. The word has been voted as one of the ten English words that were hardest to translate in June 2004 by a British translation company.

This project aims to help us focus on anything happy, wise, beautiful, the things that are the most important in life.
We should vote for happiness instead of protesting against depression. Let‘s embrace happiness and smile!

Vive la vie!

I am waiting for news from you, things that I call DELIGHTS (FRAJDY - in Polish): varied adventures, observations etc. [you can see them everywhere: the smile of a shop assistant, writing on a wall, wind on the cheeks, smell of hot chocolate, smell of cut grass, meeting with friends, songs, films, quotes, photos, anecdotes ....]

dbrzeska@gmail.com

We can experience such small and such bigger DELIGHTS every day. Let’s notice them! Let’s nudge someone next to us – let her/him notice it together with us! :)


czwartek, 16 lutego 2012

Rowerowa frajda part 6: Poezja cz. 1.

Noc na polu namiotowym na Jasnej Górze upłynęła spokojnie, było niesamowicie ciepło, spałam w otwartym namiocie. 
O 5.00 na pobliskim parkingu pojawiły się autokary przy akompaniamencie śpiewów... Rodziny Radia Maryja ;)   
WOOOOW! 19. Pielgrzymka Rodziny Radia Maryja...

Zerwałam się na równe nogi, co nie było proste w moim namiociku i zaczęłam pakować manaty. Nic tu po mnie. Wzięłam jeszcze prysznic, w tym czasie tłum przed wejściem do sanitariatów gęstniał, pod daszkiem zebrały się babinki w chustkach wiązanych pod brodą, dziarskie panie z plecakami na stelażu, wąsaci panowie z rybackimi siedzonkami, a wszyscy oni wyjęli prowiant i w takt dyskusji oraz pieśni zajadali jaja na twardo i kiełbasę... 
Nad miasteczkiem pielgrzymkowym zbierały się ciężkie chmury. Historia o tym jak uniknęłam kolejnej burzy wiąże się z oczekiwaniem na jej koniec wśród tych ludzi. 
'Szatan się złości, że tu się modlimy.' Wiedziona wrodzoną otwartością i naturalnym gadulstwem troszkę sobie pogawędziłam. Pielgrzymka rowerowa. Dziwny świat.
Nawałnica przeszła, ruszyłam na śniadanie.

Planowanie dalszej trasy. Zawodzie - Dąbie - Kucelin - Olsztyn.



Droga do Olsztyna - niesamowicie przyjemna, nowy asfalt, mało samochodów, mijali mnie cykliści na kolarkach odbywający swój poranny trening. 
Zatrzymałam się w sklepie spożywczym, gdzie złamałam swój etos podróżnika... W zamyśleniu wsypałam orzechy i mieszankę studencką do tego samego woreczka... bakalie były na wagę, każde w innej cenie. Niewiele myśląc rozejrzałam się i schowałam torebkę do kieszeni. Kilka garstek nikomu nie zrobi różnicy tym bardziej, że co... miałabym teraz rozdzielać orzeszki, by je zważyć? Kupiłam jeszcze sok marchwiowy i kawałek drożdżowego ciasta - czerstwego - była niedziela. 

Słońce na zewnątrz grzało niemiłosiernie, marzyłam o drodze przez las... Nacisnęłam na pedały... może zwiedzę zamek w Olsztynie? Miasteczko urokliwe, zamek na skale robił wrażenie, chciałam kupić dokładniejszą mapę - z trasami rowerowymi. W sklepie z pamiątkami drewniane miecze i bursztyny, sprzedawca patrzył na mnie zaskoczony: 'Sama?'. Pod zamkiem kawiarenki: bruschetty, insalata caprese, insalata greca, caffe machiatto... oczarowana rozglądałam się za szyldem kebab! Poland: same regionalne przysmaki. 


Kupiłam świetną mapę! Szleków rowerowych szystkie kolory tęczy!

Pojechałam czarnym szlakiem. Piękna droga, tylko dlaczego cały czas pod górkę... piaszczyście, kamieniście. W lesie spotkałam rowerzystę z dość zniszczonymi sakwami - znać było na nich trud podróży, okazało się, że wraz z kilkoma kolegami jeżdżą po Europie, po górach, śpią na dziko, jedzą konserwy i żyją tak po kilka tygodni. Należą do Klubu Karpackiego
Nie wiem jak by to było jechać większą grupą przez kilka tygodni... Pytam czy sobie poradzę na tej leśnej drodze, bo rower swoje waży. 

Z życzeniami szerokiej drogi pojechałam przed siebie. Co za piękna podróż to była! Słuchałam szumu drzew, śpiewu ptaków i tej niesamowitej ciszy, zapachy nie do opisania, pola, łąki, las.

Zadzwonił do mnie P. ['jak on mnie złapał z tym zasięgiem?'] mówi o nowym filmie, że zdjęcia zaczynają się już w tym tygodniu, że wyśle mi poprawiony scenariusz, że będzie się ze mną kontaktował  G. i gdzie ja jestem.... A ja na to, że w Polsce, na rowerze. Nierealnie. Telefon łącznikiem z inną bajką, czyli nie jestem sama na końcu świata. Chcę być w przestrzeni, wolna, bez telefonów, bez spraw do załatwienia.


Skończyłam rozmawiać. W lesie MALINY!!!!! Nagle patrzę, że nie mam polarowej bluzy, którą przymocowałam pod siodełkiem 'ocho - mam za swoje, zapłaciłam za orzechy jedyną ciepłą bluzą jaką miałam' wracałam się około 3 km, szukałam i nic. Uśmiechnęłam się pod nosem - miałam etos podróżnika o czystym sercu, to wszystko szło po mojej myśli... C.D.N.

sobota, 24 grudnia 2011

Świątecznie!

Życzę przy okazji Świąt wszystkim, żeby widzieli piękno tego Świata, Życia i Chwili. 
Dziękujmy! :)
Codziennie, za wszystkie zwyczajne niezwykłostki: za pyszne śniadanie, za czyjeś oczy w które można spojrzeć o poranku, za śmiech, za własne ciało, za siłę i zdrowie,  za wygodny fotel, za pachnące ubranie, za światło dnia i ciemność nocy, za ludzi, którzy nas otaczają... za deszcz co siąpi, za kującą choinkę, za wszystkich, którym można wysłać SMSa, zadzwonić i utulić w pamięci. Za magię.
Uśmiechajmy się do siebie i do Świata. Kochajmy!


Życie jest piękne, jest wieczne i jest teraz.

czwartek, 24 listopada 2011

Part 5! Do Częstochowy.

Dawno mnie tu nie było... 
Ale okoliczności nie sprzyjały. 

Najpierw zostawiłam mapy z mojej podróży we Wrocławiu, podczas gdy sama udałam się do Warszawy - przeprowadzka, wynajem mieszkania, praca. Nie mogłam się na te cuda kartografii długo doczekać, a z moją impresyjną pamięcią i sumiennością w notowaniu tych impresji, mapy zostały właściwie jedyną możliwością dokładnego sprawdzenia trasy i przypomnienia sobie reszty przygód. 
Następnie wierny kompan - komputer, postanowił odchorować upadek jaki mu sprezentowałam - kilkanaście dni w naprawie, dysk do wymiany, dane nie do odzyskania. Po tym incydencie staruszek już nigdy do końca nie wydobrzał, więc przyjemność z pisania była taka sobie. Szczególnie, że bez stałego dostępu do internetu. Ale dość usprawiedliwień: jestem.

Opowieść skończyła się w momencie, gdy nad łowiskiem zapadła noc. Rano chłopaki się ze mnie śmiali, że okrutnie im ryby płoszyłam - cała noc pod folią termiczną ;) wyobraźcie sobie dźwięk celofanu wśród nocnej ciszy ;)

Rano przywitało nas słońce i od razu było wiadomo, że będzie skwar. 
Krążyły słuchy, że niedaleko stawu biegnie kanałek z małą tamką - postanowiłam się tam udać - pod prysznic! 
Z betonowej półki lała się lodowata woda - best hydromasaż ever! Po kąpielach wodnych i słonecznych, wędkarze zwinęli swój obóz, w mojej wycieczce postanowił mi towarzyszyć Piotrek - na ryby przyjechał na rowerze. Wybraliśmy trasę biegnącą przez Park Krajobrazowy nad Lizwartą, chłopak jechał do domu, do Lublińca. 
W Przystajni jeszcze kupiłam najtańszy krem do opalania... żeby się nie spiec, tak grzało.
Dziwnie było jechać we dwoje, znaleźć wspólne tempo, podjąć decyzję którędy jechać. Musiałam rozłożyć siły na czekającą mnie porcję kilometrów. Wkrótce przyszło się nam pożegnać.
Chciałam dojechać do Częstochowy. 
Las był piękny i cienisty. Niestety oznakowanie szlaków zawodziło, zasięgu brak, nie ma kogo zapytać o drogę. Gdzieś w oddali było słychać maszyny pracujące przy ścince drzew. Trochę niepewnie.
Ale nawet w takiej dziczy, w pudełku od zapałek niemal, ale była - Maryjka.


W końcu wyjechałam z puszczy - do miejscowości Jezioro. 
Tam, za płotem w cieniu drzewa siedzieli starsi państwo przy popołudniowej kawce i cieście... ach!
Nie mogłam się powstrzymać, stwierdziłam, że czas zapytać o drogę i chwilkę porozmawiać... nie ukrywam, że miałam ochotę na kawę :) 


Dobrzy gospodarze poczęstowali mnie również i ciastem, wskazali drogę, a ja zdążyłam się nawet zakolegować z suczką Lolką, która z początku strasznie na mnie szczekała. Robiło się późno, czas jechać, obrałam dobry kierunek - za plecami miałam zachodzące słońce - na wschód.
Cisie - Gać - Nowe Domy - Stara Blachownia - Łojki - Stara Gorzelnia...
Marzyłam o lodach. Obiecałam sobie jedną sporą kulkę w chrupiącym waflu natychmiast po przybyciu na miejsce.


Jak zabawnie było wjechać na Jasną Górę... nigdy tu nie byłam, pielgrzymi patrzyli na mnie z podziwem... :) postanowiłam obadać teren miasteczka, znaleźć pole namiotowe - pewien bank miał tam swoje stoisko z pysznymi krówkami. Wzięłam kilka i postanowiłam zadzwonić do Agnieszki, podzielić się kolejnym zdobytym celem!


Wymarzone, bezpłatne, zadbane pole namiotowe... nie posiadałam Karty Pielgrzyma, ale pan, który mieszkał w namiocie obok tylko się uśmiechnął z politowaniem, gdy zapytałam czy mnie nie wyrzucą. Rozbiłam namiot, przebrałam się w świeże ubranie i pojechałam w miasto - na rekonesans :)


Jakże pyszne to były lody!!! :)




C.D.N.


poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Zrób sobie dużą frajdę! Part Four: Burza i wędkarze.



Od dwóch dni myślę co i jak to będzie gdy złapie mnie deszcz...
'Nie powinnam o tym myśleć, bo najpewniej przez to spadnie.' 

Mam pelerynę, czapkę z daszkiem, folię, którą mogę okryć sakwy: jakoś to będzie, ale jazda w deszczu bez perspektywy powrotu do ciepłego i suchego domu, traci na atrakcyjności...

Jadę przez małe mieścinki, rozglądam się dookoła: rozmyślam o prawdziwym, wiejskim chlebie na zakwasie, jajkach od kur chowanych na podwórku - takich co pazurem wygrzebują robaki z ziemi...
Mleko prosto od krowy - może teraz, kiedy jestem dorosła, odważyła bym się takie wypić? ;)




Morcinek - Stare Budkowice - Dębiniec - Tuły - Lasowice Wielkie - Chudoba - Wędrynia - Łowoszów - Olesno - Świercze - Borki Małe - Borki Wielkie - Kucoby


GS. Stare Budkowice.

Wstępuję do GS-u - na podłodze stoją plastikowe skrzynie, a w nich wielkie bochny chleba z błyszczącą skórką!!
Szkoda, że jestem sama - z takim ogromnym chlebem uporałabym się w co najmniej kilka dni. Uzupełniam zapas wody, kupuję pomidora, biały ser, trochę orzechów.

Ludzie na rynku patrzą na mnie z zaciekawieniem. Wszyscy się tu znają, to się czuje. Pytam na wszelki wypadek o drogę.


Jadąc mijam domki, domeczki, drewniane płoty, spadziste dachy, cegła, dachówka, podwórka z zadbanymi trawnikami, kwieciste rabatki, skalniaki... 'Wsi spokojna, wsi wesoła!'




A pośród tej sielskości... Pałace!


Osobliwość budowlana w kontekście otoczenia.
Uśmiecham się - może to dobrze, że są takie budowle, dzięki którym twarz się śmieje?
Zsiadam z roweru i robię zdjęcie, mijający mnie ludzie patrzą podejrzliwie ;)



Niebo - trochę zasnute, słońce świeci jak przez mgłę, parno.





Tuły


Dojeżdżam do wsi Tuły, robię sobie krótką przerwę, siadam na przydrożnym kamieniu, podziwiam popadający w ruinę pałac, robię zdjęcie, korzystając z zasięgu wrzucam na FB: Julia komentuje 'Nie mów że zrobiłaś to zdjęcie później niż w latach 80tych... ;) fajne.'
Patrzę na zegar kościelnej wieży - późno, czas jechać dalej.

Pytam o drogę przejeżdżającego na rowerze staruszka, przez chwilę jedziemy razem - opowiada mi trochę o wsi. Dziwi się mojej wyprawie, ale życzy szerokiej drogi.




Nareszcie jakaś wiejska wieś!
Trochę farmersko, trochę niemiecko...
Ale wciąż po Polsku.

Gęsi, krowy, kury, drewniane stodoły, pola, pachnie siano. Japończycy z Instagramu komentują moje zdjęcia, pytają gdzie można znaleźć taki spokój i dziką przestrzeń - Poland!

Mocniej naciskam na pedały, zrywa się wiatr, a nad lasem za mną zbierają się ciężkie chmury, nie ma żartów, a przemoczonego bagażu mieć bym nie chciała.







Chudoba - prawdziwy!
'Jak jechać, żeby nie dojeżdżać do głównej drogi... trzeba kogoś zapytać' - mijam sklep, malowniczy. W środku mydło i powidło a za ladą piękne, płaskie bochenki chleba.

Rozmawiam chwilę ze sprzedawczynią, kroi mi sporą pajdę: 'Na zdrowie dla podróżniczki' kupuję jeszcze bułkę i dorodną pietruszkę - brakuje mi warzyw. Robi się chłodno.
'Chętnie bym gdzieś odpoczęła i w jakimś miłym miejscu przy drodze zjadła obiad...' myślę.


Teraz to pewne, będzie lało, typowe obrazki: kobiety w pośpiechu ściągają ze sznurków pranie, kury z gdakaniem biegną w stronę kurnika, tumany kurzu wzbijają się od podmuchów wiatru (kolejny raz w duchu dziękuję Natalce za rowerowe okulary!), rozwrzeszczane dzieciaki mijają mnie biegnąc do domu, a na asfalcie widać mokre kropki.


Trochę zaczynam się martwić 'Gdzie się schowam?', wtem, na tej kompletnej wsi, moim oczom ukazuje się szkolnych rozmiarów boisko do piłki nożnej, a obok niego piękna, drewniana zadaszona altana!!! Jest miejsce na rower...
A do tego piękny stół i ławy - akurat, żeby usiąść i wygodnie zjeść. Zakładam ciepłą bluzę rozkładam prowiant. Wyjmuję notes. Słucham bębniących o dach ciężkich kropli. Gdzieś blisko huknął piorun... a ja sobie kolejny raz myślę, że świat to cudna sprawa.
Świeżutka bułka z serem i pomidorem - wyśmienite! Na deser kawałek belgijskiej czekolady z pieprzem i kardamonem.

Wędrynia











































Po 40 minutach po burzy zostaje wspomnienie i parę płytkich kałuży - powierzchnia drogi szybko staje się sucha. 'Mam za sobą burzę, już wiem jak to jest, mogę być spokojna.' odjeżdżam w kierunku Olesna, wychodzi słońce. Obiecuję sobie herbatę z cytryną. Trzeba też wymyślić jakiś nocleg, a przy okazji zupełnie nie orientuję się ile już dzisiaj przejechałam, nie mam licznika, muszę spokojnie usiąść nad mapą, podładować telefon.


W Oleśnie trafiam do drewnianej Karczmy Rancho - jest herbata, jest wi-fi, znajduję na mapie miejscowość Kucoby - jakieś jezioro, pole namiotowe, po drodze dwie stadniny koni 'Jak nie uda się za grosze na polu namiotowym, to zapytam czy mogę rozbić namiot przy koniach, tam zawsze jest miejsce i dobrzy ludzie'. Właściciel knajpy zainteresowany moimi mapami i obładowanym rowerem opowiada o swoich wypadach na kajaki, widzę w jego oczach zazdrość, że mi się chciało, że się na taką przygodę odważyłam.
W Kucobach dawno nie był, a pole namiotowe ożywa tylko latem, kiedy gości obozy harcerskie - cóż spróbuję - Marek z niedowierzaniem kręci głową: 'Napisz, jak dojedziesz na tą swoją działkę.' Biorę od niego adres - napiszę - kartkę!




Gorąco! Cała się lepię, marzę o tym, żeby zanurzyć się znowu w wodzie - jak w Bystrzycy!
Zachód słońca, spokojna tafla wody... Przypominają mi się wakacje na Mazurach. 'Co mi do głowy przyszło, żeby się tak mordować w samotności?' uśmiecham się do swojej chorej głowy: jest niesamowicie, wolność, powietrze, przygoda! Dzwonię do Emilii (dobrą energią trzeba się dzielić), która właśnie skończyła pracę, nie wierzy, że jednak wyjechałam. 'A wiesz, tyle mówiłaś o tym, że pojedziesz, że nawet mi się śniło, że jadę na rowerze przez Polskę - to było niesamowite uczucie, jeżeli tak teraz masz, to strasznie ci zazdroszczę!'
Tak właśnie mam.


W lesie na rozstaju dróg stoi kapliczka. Nie chodzę do kościoła, ale wierzę w Moc, do której często się odwołuję, Jej cząstkę nosi w sobie każdy z nas.

[Ba, całą tą wyprawę oparłam na zaufaniu w tą Siłę, którą w sobie mam i która napędza wszystko w około - że wszystko będzie dobrze i już.]

Wzruszam się: ludzie tworzą coś takiego, dbają, palą znicze, dekorują kwiatami... czuję, że to przypomnienie, dla takich wędrowców jak ja - Coś nad nami czuwa, i że świadomość Tego trzeba w sobie pielęgnować.

Ruszam dalej, droga błotnista, rozmyta, mija mnie kobieta, też na rowerze. Jadę w dobrym kierunku!



Woda - widzę jej błyszczącą od słońca powierzchnię pomiędzy drzewami!
Mijam otwarty szlaban, zarośnięty krzakami basen z łuszczącą się z farby trampoliną -  przebrzmiała świetność, opuszczone, niszczejące domki letniskowe, sanitariaty...
Z pola namiotowego faktycznie nic nie zostało, dowiaduję się od przechodzącej obok kobiety, ale staw jest - kąpać niestety nie można, bo łowią w nim ryby...

Wita mnie taki widok!!!



'Jak ryby pływają, to i ja mogę.' 
Przebieram się w strój i cicho wchodzę do wody, uff. Zakładam suche ubranie. Szukam miejsca, żeby rozbić namiot.


'Biorą?' kilku wędkarzy z niewyobrażalną masą bagażu, wędek, przynęt i leżaków zatrzymuje mnie na drodze. 'Ja turystycznie, z Wrocławia.' odpowiadam. 'O, kolega też' śmiejemy się, kilka zdań - mamy wspólnych znajomych.
Wędkarze są z Lublińca, szukają miejsca na... namiot! 'Rozbijam się z wami!'
Chwilę gadamy - mam szacun. Głównie za kąpiel w stawie rybnym ;) ale za kilometry też.
Pan Zygmunt częstuje kulkami z leszcza w zalewie octowej, domowa robota jego żony, reszta chłopaków piwem i papierosami.
Niesamowicie miło się gawędzi!
Zapada noc. Milion gwiazd i komarów...

Nie mam siły. Idę spać, wędkarze - łowić.

sobota, 30 lipca 2011

Zrób sobie dużą frajdę! Part Three: Kuzyn z Niemiec.



Piękna pogoda! :)
Aż za piękna.

Robię zakupy, uzupełniam zapasy wody. Słońce pali! Nie chce mi się wierzyć, że przed wyjazdem przez tydzień był listopad.
Uciekam przed upałem w cień werandy restauracji 'U Jakuba' w Lubszy, wyjmuję książkę.
Czas ciągnie się leniwie, jak guma do żucia. Mam wrażenie, że tu nawet muchy latają w slow motion i tylko wycie TIRów nieczułe na okoliczności tnie ten marazm.
Ładuję telefony, szukam zasięgu. Z uchylonych drzwi kuchennych wionie chłodem, zapachem ścierki, gotowanego selera i truskawek. Jakaś para zatrzymuje się na lunch, rejestracja z Krakowa, biznesy: laptopy, iPhony, nawigacje, kalendarze i pierogi z colą. Jak mi dobrze bez tego! Pakuję się i odjeżdżam.  


 
'Szklanka chłodnego kompotu!' marzę.
Wjeżdżam w Stobrawski Park Krajobrazowy, w Kurzniach pytam o drogę - kilka kobiet siedzi pod jabłonkami na podwórku, chcę im dać chleb dla kur, który został mi z ogniska - wedle zasady nie wyrzucać.
Przy okazji pytam o drogę. 'A kompotu by się nie napiła?' nie wierzę własnym uszom! 'Jasne.'
Siadam, rozmawiam, a że las jest zły, a że sama, a podcięli gardło dziewczynie, a że odważna i że cicho o dziewczynie, bo to było inaczej.
Placki ziemniaczane ze śmietaną! Ciepłe. Pół wsi zbiega się, żeby nad moją mapą wskazywać mi drogę.
Serdecznie.

Karłowice. Popielów. Kaniów.


Lato w tym roku kapryśne, po całym kraju szaleją burze z piorunami, a ja sobie w pełnym słońcu jadę w świat na rowerku.

Jadę bocznymi drogami przez las - zatrzymuję się na jagody, których jeszcze w tym roku nie jadłam, pyszne!

Chłonę widoki, pachnące liśćmi powietrze, ciszę, wilgoć lasu.










Ładza. Grabczak. Murów 'Trzeba szukać noclegu, ale ta mieścinka jest smutnawa.' jadę dalej.

Tablica: Zagwiździe. Ląduję.
Szukam przyjaznego domu, zaczepiam starszą kobietę, pytam czy mogę na podwórku rozbić namiot, mieszka z córką, za którą nie chce podejmować decyzji.

Okazuje się, że większość pięknych, ceglanych domów przy głównej ulicy stoi pustych.
Ludzie wyjechali do Niemiec, gdzie znaleźli pracę.






Mijam młodą kobietę z kosiarką, po ogrodzie biegają za młodymi kaczkami dwie dziewczynki - skoszę trawę, jeżeli pozwoli mi się zatrzymać u siebie.
Śmieje się i zaprasza.
Mają akurat gości, dalsza rodzina przyjechała na wesele, które będzie za dwa dni...
Kuzyn Damian z Niemiec potrzebuje druhny... a na moje ciuchy rowerowe znajdzie się rada. Częstują mnie ciastem i kawą!


Prysznic jest niesamowitym doznaniem luksusu, mimo, że zimna woda ;)
[wiem, Sylwia, że zapomniałaś włączyć piecyk, ale zimna woda to było to, czego potrzebowałam!]
'A wieczorem koniecznie ognisko!'
Z lasu dobiegają strzały, na polanie gdzieś w oddali widać światła terenowych samochodów - leśniczy z myśliwymi poluje na dziki... tam, gdzie chciałam rozbić namiot, w razie gdybym nie znalazła noclegu na jakimś podwórku.
Kuzyn Damian wznosi kolejny toast, po Polsku potrafi powiedzieć akurat 'Fszystko dopsze!' więc pasuje :) o północy opuszcza mnie moc. 'Gute nacht' mówię grzecznie, a oczy kuzyna Damiana robią się okrągłe z żalu...

Tej nocy pierwszy raz w życiu widziałam świetlika.


Zrób sobie dużą frajdę! Part Two: Na dziko!

Rzucam papierkiem do kosza na stacji benzynowej - nie trafiam.
Chcę napompować opony - kompresor bez końcówki.
Podjeżdżam do pasów na lansie, chcąc się zatrzymać złapawszy się słupa - o mało nie wybijam sobie palca.
Dzwoni telefon, szukam w kieszeni - wypada mi na chodnik.
GPS pokazuję drogę na skróty, przez teren jakiejś fabryki - jadę przez głębokie, błotniste kałuże, w których gubię przedni błotnik. [Zakładam go, ale ręce już brudne.]

Za zakrętem powinna być polana, jak ją przetnę dojadę do właściwej drogi - wyjeżdżam, a moim oczom ukazuje się wielkie pole żyta...
Śmieję się, mrucząc pod nosem 'Nikt nie mówił, że będzie łatwo!'
Chcę zrobić zdjęcie z tym opisem, dla moich znajomych z FB i Instagramu...
Szukam kadru - zauważam, że zgubiłam przednie światło, które jednocześnie było latarką... yyyh.
Jeszcze na dobre nie wyjechałam z Wrocławia!
Dzwoni Mateusz: 'Wyjechałaś?' 'Tak, stoję po pas w życie, in the middle of nowhere!'


Zdaję sobie sprawę, że mam w sobie za dużo wątpliwości... Czy sobie poradzę?
'Ta niepewność mnie blokuje, to dlatego nic nie idzie gładko!'

Zsiadam z roweru i ruszam przez morze zboża! Chabry, świerszcze, pszczoły, pełne słońce i kłosy chłoszczące gołe łydki! 'Jest impreza!'
Po drodze mijam leżącą,  na ziemi damską torebkę. Trochę spooky... tak po środku pola, którego granicę ledwo widzę. 
'Nie moja...' 
W końcu wdrapuję się na groblę, którą biegnie ścieżka - dojeżdżam do głównej drogi, wyjeżdżam z miasta.


Mijam pana, który ma przydrożny stragan z warzywami: 'Da mi pan pomidora?' 'A dlaczego miałbym ci go dać?' 'Na szczęście!' Zęby przebijają skórkę, soczysty miąższ, intensywny smak. Miło! Dziękuję!

Leśna Woda - tam zamierzam nocować.
Dlaczego?
Bo ładna nazwa, bo jest tam woda - co widzę na mapie, bo jakieś 40 km od Wrocławia, a całą trasę chcę przejechać odcinkami po około 50 km, w 10 dni.
Woda jest ważna. Jest gorąco, a ja chcę nocować 'na dziko', więc dostęp do wanny z hydromasażem raczej utrudniony.
Dobrze, że mam okulary rowerowe, które Natalia przysłała mi przed wyjazdem! Od szkieł odbijają się muchy... i żwir pryskający spod opon mijających mnie aut.
Z lasu dobiega mnie rżenie koni, na mapie zaznaczona jest stadnina - skręcam. Opieram rower o płot, nogi jak z waty, wchodzę do stajni, nikogo nie ma, z boksów wychylają się łby z zaciekawieniem strzygące uszami. Robię zdjęcie - nie wychodzi, jest za ciemno.
Niesamowita atmosfera: cisza, żadnych ludzi, a ja sobie chodzę i głaszczę ciepłe, miękkie chrapy...
Jestem gościem z innego świata, teraz przyjechałam, ale za chwilę odjadę. Żadne ze zdjęć nie wychodzi.
'Najpiękniejszych momentów nie da się wykraść chwili obecnej. Nie da się ich nazwać, zrobić im zdjęcia. To je zabija, ponieważ jest próbą ich zatrzymania. Znika ulotność, która jest przecież święta, najpiękniejsza.'
Jestem zmęczona. Odjeżdżam, okazuje się, że w Bystrzycy można kupić najsmaczniejsze lody Nesquik na patyku!
Mam budżet: 10 zł dziennie. Na wszystko. Jem bułkę z bananem, popijam kefirem.

Jadę lasem i myślę o jakiejś uroczej, otoczonej drzewami polanie, nad jeziorem, żywego ducha: ja rower, namiot i masa rechoczących żab! Gdzie ja coś takiego znajdę. Niedługo Leśna Woda.

Mijam wjazd do lasu, na drewnianej ławce siedzi dziewczyna, obok niej stoi może 20 letni chłopak, trzymający na smyczy pitbulla, palą papierosy, obok stoją rowery, z kosza wysypują się śmieci.
Pytam o jakieś kąpielisko, wyjmuję jabłko, siadam...
Trochę opowiadam o sobie. Chłopak, mówi, że pokaże mi staw.
Jedziemy przez las na rowerach, wracamy tam, skąd nadjechałam, skręcamy - trzeba zostawić psa.
Sebastian, bo tak ma na imię chłopak, prowadzi mnie do sklepu, gdzie kupuje mi wodę, opowiadam, że mam imieniny, skręcamy w las, piaszczystą drogą. Przed nami rozpościera się polana, jest staw, a z gałęzi rosnącego przy brzegu dębu zwisa huśtawka z której można skakać do wody!
Przebieram się w strój i wskakuję: CUDOWNIE!!!Dziękuję za spełnienie marzeń!
Po całym dniu pedałowania kładę się na plecach i unosząc się na powierzchni, patrzę w niebo poprzecinane liniami zostawionymi przez samoloty...
'Ludzie się zapożyczają, żeby polecieć na wakacje i poleżeć na plastikowych leżakach w Egipcie, czasem zanurzają się w chlorowanej wodzie hotelowego basenu, ci turystyczniejsi jeżdżą na plażę [wiem, bo sama byłam na takiej wycieczce] gdyby tylko wiedzieli, że do szczęścia wystarczy staw pod Bystrzycą! Cud!' mówię. Sebastian się kąpie - mówi, że ma obawy, żeby zostawiać mnie tu samą na noc. Średnio mi się to podoba. Chcę być sama - sorry - z chordą żab! Nie ma ognia, będzie ciemno, ale skoro chce, niech jedzie się przebrać w suche ciuchy i niech wpada. A jak nie to nie. Odjeżdża.
Wchodzę do namiotu, rower rzucam w szuwary, zapada zmrok, a ja myślę, że trochę nierozsądnie, że ktoś w sumie obcy wie, że w ogóle tu jestem.
W tej samej chwili: hałas silnika i światła reflektorów - ktoś przyjechał...
Sebastian wyjmuje z bagażnika drewno i kanister z benzyną żeby rozpalić ognisko, w ziemię wbija świece przeciw komarom. 'Dziewczyno! Są Twoje imieniny!' czarów ciąg dalszy: kiełbasa, chleb, ketchup... 'A niech mnie!' Mam mieszane uczucia: miło, ale czego chce w zamian? Postanawiam się nie zastanawiać. To najpewniej najsmaczniejsza kiełbasa z ogniska w moim życiu! Nie mogę w to uwierzyć! Twarz mi się śmieje non-stop! Palimy jego papierosy, rozmawiamy. O północy odsyłam go do domu, chce mi się spać.
O 4.00 budzi mnie straszny chłód i ryk silnika, ktoś przyjechał, słyszę jedno trzaśnięcie drzwiami 'Trudno, to już koniec - zginę z rąk tajemniczego sprawcy, ale nikt mnie nie zmusi do wyjścia ze śpiwora i namiotu w ten ziąb' przysypiam.
O 6.00 słyszę kroki dookoła namiotu - wyglądam. Moim oczom ukazuje się siwy pan w pełnym stroju wędkarskim 'Dzień dobry młoda damo, jak się spało? Toż to już południe!' uśmiecha się. 'Dzień dobry! Jak pan przyjechał o 4.00 to dla pana południe - ja jeszcze się zdrzemnę' kiedy budzę się o 8.00 jego już nie ma. Kąpię się w stawie, pakuję.
Cudowność poranka nie do opisania!!!!








piątek, 29 lipca 2011

Zrób sobie dużą frajdę! Part One: Od pomysłu do czynu.

Pracowałam. Dużo, ciężko.
'Hurra' ucieszyłam się, gdy okazało się, że zamieszkam na czas zdjęć w mieszkaniu będącym jednocześnie naszym planem filmowym... 'Zawsze będę w pracy na czas ;)'.


Nie musiałam wcześnie wstawać, śpieszyć się, dojeżdżać.

Po dwóch miesiącach okazało się, że plenery są dla mnie jak przepustka... no dobra, przesadzam, były przecież dni wolne! Projekt się przedłużał, ekipa wciąż ta sama, po miesiącu wszyscy już znaliśmy swoje wady [i zalety] co nie zapobiegło ogólnemu 'zmęczeniu materiału', szczególnie kiedy okazało się, że spędzimy ze sobą na planie kolejny miesiąc.

Czekałam na wakacje!
Miałam kilka wymogów: dużo ruchu na świeżym powietrzu, przestrzeń, przyroda, przygody i wolność.
Low budget. Totally.
'Pojadę na działkę. Bezpłatne noclegi! Autostopem?
Hm, gdzie tu wolność, gdzie przestrzeń?
Rower!!! Maksymalna niezależność... tylko na działkę w linii prostej 500 km.'

Zadzwoniłam do Agaty: 'Pamiętasz, rok temu zostawiłam u Ciebie swój rower' 'Taaak, tylko się nie zdziw, trochę jest zardzewiały'. TREK - prezent na 12 albo 13 urodziny - wciąż żywy! :)
Ach! Ten pęd powietrza! 'Wsiądę i pojadę, niczego nie potrzebuję nawet ze sobą brać...'
Jaaaasne.
Serwis roweru, światełka, sztyca, łańcuch, piasty, bagażnik, błotniki, chwyty, namiot, mocowanie, sakwy, peleryna rowerowa, ciuchy z membranami...
[Ciekawe, że ludzkość wciąż kombinuje nad stworzeniem materiału który trzymałby ciepło, odprowadzał wilgoć na zewnątrz, był lekki, nieprzemakalny, a przy tym oddychał... Tymczasem każdy z nas nosi go na sobie.]


Adaś podarował mi apteczkę, służył też radą co do zasadności kupowania dętek lub zestawu z łatkami...
'A umiesz zdjąć oponę?' 'Nie.' 'To zestawu naprawczego nie potrzebujesz.'
Pani z Księgarni Podróżnika nie czuła zmęczenia podczas 40-tu minut, kiedy to wyszukiwała, rozkładała i składała przede mną kolejne płachty map. 'Trasy rowerowe? A pani jedzie sama?!'
Kolejny wydatek. 'Telefon z Google Maps się rozładuje, zamoknie, zepsuje, zgubi i co zrobię?'


Przyznam, że miałam lekki skok adrenaliny, kiedy dotarło do mnie, że wszystko gotowe...
'Faktycznie, tylko wsiąść i jechać...'
Którędy, dokąd najpierw?...


PRZED SIEBIE!!!


Ps. Majka się śmiała, że ostatnie pieniądze wydaję na 'centkowane' paznokcie, a przed wyjazdem zamiast ustalać trasę, macham manicure pędzelkiem na różowo. Taka jestem. Mam wrażenie, że myślała: 'Taak, będzie spać w namiocie, prać w rzece, wcinać konserwy i myć się w butelce wody... z nienagannie pomalowanymi paznokciami! Jutro wróci.' Z drugiej strony wie, żem jest hardcorem.
Kochana, w ramach szerzenia atmosfery absurdu i pielęgnacji sprzeczności - dała sobie również zacętkować serdeczny! Moja słabość do błyszczącego, różowo-centkowanego kiczu [wypychanego na margines mojej auto-estetyki, czyli w detale] nieustannie doprowadza mnie do zdrowego śmiechu z samej siebie!

Rano zjadłam imieninowe śniadanie z Adasiem i Tomkiem. Vega, jajecznica, naturalna kawa z ekspresu.
Zadzwonił ojciec z życzeniami 'Wyjeżdżam samochodem w podróż po Europie' 'Ja też wyjeżdżam, w podróż po Polsce, rowerem.'


Nagle skończyły się preteksty, by dłużej zwlekać. 12.00. 6.7.2011 - wsiadłam na rower.