idea:



PL:

IDEA:

Chodzi o tzw. serendipity - 'dar znajdowania cennych albo miłych rzeczy, których się nie szukało; szczęśliwy dar dokonywania przypadkowych odkryć.' [słowo wybrane w 2004 r. jako najtrudniejsze do przetłumaczenia z j. angielskiego]

Projekt, mający za zadanie ustawić nasz fokus na rzeczy radosne, mądre, piękne - a więc te, najistotniejsze w naszym życiu!
Ponieważ nie przeciwko dołom powinniśmy się opowiadać ale za radością i uśmiechem stać murem!

Vive la vie!

Czekam na wiadomości od Ciebie: przeróżne przygody i spostrzeżenia, czyli FRAJDY! [są wszędzie - uśmiech ekspedientki, napis na murze, wiatr na policzku, smak gorącej czekolady, zapach skoszonej trawy, spotkanie z przyjaciółmi, piosenki, filmy, cytaty, zdjęcia, anegdoty...]

dbrzeska@gmail.com

Te małe i te większe spotykają nas każdego dnia zwracajmy na nie uwagę, szturchnijmy łokciem kogoś obok - niech popatrzy razem z nami! :)

Do Brze

ENG:

THE IDEA:

Serendipity is the gift of making fortunate discoveries while looking for something unrelated. The word has been voted as one of the ten English words that were hardest to translate in June 2004 by a British translation company.

This project aims to help us focus on anything happy, wise, beautiful, the things that are the most important in life.
We should vote for happiness instead of protesting against depression. Let‘s embrace happiness and smile!

Vive la vie!

I am waiting for news from you, things that I call DELIGHTS (FRAJDY - in Polish): varied adventures, observations etc. [you can see them everywhere: the smile of a shop assistant, writing on a wall, wind on the cheeks, smell of hot chocolate, smell of cut grass, meeting with friends, songs, films, quotes, photos, anecdotes ....]

dbrzeska@gmail.com

We can experience such small and such bigger DELIGHTS every day. Let’s notice them! Let’s nudge someone next to us – let her/him notice it together with us! :)


poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Zrób sobie dużą frajdę! Part Four: Burza i wędkarze.



Od dwóch dni myślę co i jak to będzie gdy złapie mnie deszcz...
'Nie powinnam o tym myśleć, bo najpewniej przez to spadnie.' 

Mam pelerynę, czapkę z daszkiem, folię, którą mogę okryć sakwy: jakoś to będzie, ale jazda w deszczu bez perspektywy powrotu do ciepłego i suchego domu, traci na atrakcyjności...

Jadę przez małe mieścinki, rozglądam się dookoła: rozmyślam o prawdziwym, wiejskim chlebie na zakwasie, jajkach od kur chowanych na podwórku - takich co pazurem wygrzebują robaki z ziemi...
Mleko prosto od krowy - może teraz, kiedy jestem dorosła, odważyła bym się takie wypić? ;)




Morcinek - Stare Budkowice - Dębiniec - Tuły - Lasowice Wielkie - Chudoba - Wędrynia - Łowoszów - Olesno - Świercze - Borki Małe - Borki Wielkie - Kucoby


GS. Stare Budkowice.

Wstępuję do GS-u - na podłodze stoją plastikowe skrzynie, a w nich wielkie bochny chleba z błyszczącą skórką!!
Szkoda, że jestem sama - z takim ogromnym chlebem uporałabym się w co najmniej kilka dni. Uzupełniam zapas wody, kupuję pomidora, biały ser, trochę orzechów.

Ludzie na rynku patrzą na mnie z zaciekawieniem. Wszyscy się tu znają, to się czuje. Pytam na wszelki wypadek o drogę.


Jadąc mijam domki, domeczki, drewniane płoty, spadziste dachy, cegła, dachówka, podwórka z zadbanymi trawnikami, kwieciste rabatki, skalniaki... 'Wsi spokojna, wsi wesoła!'




A pośród tej sielskości... Pałace!


Osobliwość budowlana w kontekście otoczenia.
Uśmiecham się - może to dobrze, że są takie budowle, dzięki którym twarz się śmieje?
Zsiadam z roweru i robię zdjęcie, mijający mnie ludzie patrzą podejrzliwie ;)



Niebo - trochę zasnute, słońce świeci jak przez mgłę, parno.





Tuły


Dojeżdżam do wsi Tuły, robię sobie krótką przerwę, siadam na przydrożnym kamieniu, podziwiam popadający w ruinę pałac, robię zdjęcie, korzystając z zasięgu wrzucam na FB: Julia komentuje 'Nie mów że zrobiłaś to zdjęcie później niż w latach 80tych... ;) fajne.'
Patrzę na zegar kościelnej wieży - późno, czas jechać dalej.

Pytam o drogę przejeżdżającego na rowerze staruszka, przez chwilę jedziemy razem - opowiada mi trochę o wsi. Dziwi się mojej wyprawie, ale życzy szerokiej drogi.




Nareszcie jakaś wiejska wieś!
Trochę farmersko, trochę niemiecko...
Ale wciąż po Polsku.

Gęsi, krowy, kury, drewniane stodoły, pola, pachnie siano. Japończycy z Instagramu komentują moje zdjęcia, pytają gdzie można znaleźć taki spokój i dziką przestrzeń - Poland!

Mocniej naciskam na pedały, zrywa się wiatr, a nad lasem za mną zbierają się ciężkie chmury, nie ma żartów, a przemoczonego bagażu mieć bym nie chciała.







Chudoba - prawdziwy!
'Jak jechać, żeby nie dojeżdżać do głównej drogi... trzeba kogoś zapytać' - mijam sklep, malowniczy. W środku mydło i powidło a za ladą piękne, płaskie bochenki chleba.

Rozmawiam chwilę ze sprzedawczynią, kroi mi sporą pajdę: 'Na zdrowie dla podróżniczki' kupuję jeszcze bułkę i dorodną pietruszkę - brakuje mi warzyw. Robi się chłodno.
'Chętnie bym gdzieś odpoczęła i w jakimś miłym miejscu przy drodze zjadła obiad...' myślę.


Teraz to pewne, będzie lało, typowe obrazki: kobiety w pośpiechu ściągają ze sznurków pranie, kury z gdakaniem biegną w stronę kurnika, tumany kurzu wzbijają się od podmuchów wiatru (kolejny raz w duchu dziękuję Natalce za rowerowe okulary!), rozwrzeszczane dzieciaki mijają mnie biegnąc do domu, a na asfalcie widać mokre kropki.


Trochę zaczynam się martwić 'Gdzie się schowam?', wtem, na tej kompletnej wsi, moim oczom ukazuje się szkolnych rozmiarów boisko do piłki nożnej, a obok niego piękna, drewniana zadaszona altana!!! Jest miejsce na rower...
A do tego piękny stół i ławy - akurat, żeby usiąść i wygodnie zjeść. Zakładam ciepłą bluzę rozkładam prowiant. Wyjmuję notes. Słucham bębniących o dach ciężkich kropli. Gdzieś blisko huknął piorun... a ja sobie kolejny raz myślę, że świat to cudna sprawa.
Świeżutka bułka z serem i pomidorem - wyśmienite! Na deser kawałek belgijskiej czekolady z pieprzem i kardamonem.

Wędrynia











































Po 40 minutach po burzy zostaje wspomnienie i parę płytkich kałuży - powierzchnia drogi szybko staje się sucha. 'Mam za sobą burzę, już wiem jak to jest, mogę być spokojna.' odjeżdżam w kierunku Olesna, wychodzi słońce. Obiecuję sobie herbatę z cytryną. Trzeba też wymyślić jakiś nocleg, a przy okazji zupełnie nie orientuję się ile już dzisiaj przejechałam, nie mam licznika, muszę spokojnie usiąść nad mapą, podładować telefon.


W Oleśnie trafiam do drewnianej Karczmy Rancho - jest herbata, jest wi-fi, znajduję na mapie miejscowość Kucoby - jakieś jezioro, pole namiotowe, po drodze dwie stadniny koni 'Jak nie uda się za grosze na polu namiotowym, to zapytam czy mogę rozbić namiot przy koniach, tam zawsze jest miejsce i dobrzy ludzie'. Właściciel knajpy zainteresowany moimi mapami i obładowanym rowerem opowiada o swoich wypadach na kajaki, widzę w jego oczach zazdrość, że mi się chciało, że się na taką przygodę odważyłam.
W Kucobach dawno nie był, a pole namiotowe ożywa tylko latem, kiedy gości obozy harcerskie - cóż spróbuję - Marek z niedowierzaniem kręci głową: 'Napisz, jak dojedziesz na tą swoją działkę.' Biorę od niego adres - napiszę - kartkę!




Gorąco! Cała się lepię, marzę o tym, żeby zanurzyć się znowu w wodzie - jak w Bystrzycy!
Zachód słońca, spokojna tafla wody... Przypominają mi się wakacje na Mazurach. 'Co mi do głowy przyszło, żeby się tak mordować w samotności?' uśmiecham się do swojej chorej głowy: jest niesamowicie, wolność, powietrze, przygoda! Dzwonię do Emilii (dobrą energią trzeba się dzielić), która właśnie skończyła pracę, nie wierzy, że jednak wyjechałam. 'A wiesz, tyle mówiłaś o tym, że pojedziesz, że nawet mi się śniło, że jadę na rowerze przez Polskę - to było niesamowite uczucie, jeżeli tak teraz masz, to strasznie ci zazdroszczę!'
Tak właśnie mam.


W lesie na rozstaju dróg stoi kapliczka. Nie chodzę do kościoła, ale wierzę w Moc, do której często się odwołuję, Jej cząstkę nosi w sobie każdy z nas.

[Ba, całą tą wyprawę oparłam na zaufaniu w tą Siłę, którą w sobie mam i która napędza wszystko w około - że wszystko będzie dobrze i już.]

Wzruszam się: ludzie tworzą coś takiego, dbają, palą znicze, dekorują kwiatami... czuję, że to przypomnienie, dla takich wędrowców jak ja - Coś nad nami czuwa, i że świadomość Tego trzeba w sobie pielęgnować.

Ruszam dalej, droga błotnista, rozmyta, mija mnie kobieta, też na rowerze. Jadę w dobrym kierunku!



Woda - widzę jej błyszczącą od słońca powierzchnię pomiędzy drzewami!
Mijam otwarty szlaban, zarośnięty krzakami basen z łuszczącą się z farby trampoliną -  przebrzmiała świetność, opuszczone, niszczejące domki letniskowe, sanitariaty...
Z pola namiotowego faktycznie nic nie zostało, dowiaduję się od przechodzącej obok kobiety, ale staw jest - kąpać niestety nie można, bo łowią w nim ryby...

Wita mnie taki widok!!!



'Jak ryby pływają, to i ja mogę.' 
Przebieram się w strój i cicho wchodzę do wody, uff. Zakładam suche ubranie. Szukam miejsca, żeby rozbić namiot.


'Biorą?' kilku wędkarzy z niewyobrażalną masą bagażu, wędek, przynęt i leżaków zatrzymuje mnie na drodze. 'Ja turystycznie, z Wrocławia.' odpowiadam. 'O, kolega też' śmiejemy się, kilka zdań - mamy wspólnych znajomych.
Wędkarze są z Lublińca, szukają miejsca na... namiot! 'Rozbijam się z wami!'
Chwilę gadamy - mam szacun. Głównie za kąpiel w stawie rybnym ;) ale za kilometry też.
Pan Zygmunt częstuje kulkami z leszcza w zalewie octowej, domowa robota jego żony, reszta chłopaków piwem i papierosami.
Niesamowicie miło się gawędzi!
Zapada noc. Milion gwiazd i komarów...

Nie mam siły. Idę spać, wędkarze - łowić.

3 komentarze:

  1. Dobrze :) Z niecierpliwością czekam na Twoje dalsze wpisy!
    pozdrawiam ciepło :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyta się to jak dobrą książkę, szkoda że przestałaś pisać ...

    OdpowiedzUsuń