idea:



PL:

IDEA:

Chodzi o tzw. serendipity - 'dar znajdowania cennych albo miłych rzeczy, których się nie szukało; szczęśliwy dar dokonywania przypadkowych odkryć.' [słowo wybrane w 2004 r. jako najtrudniejsze do przetłumaczenia z j. angielskiego]

Projekt, mający za zadanie ustawić nasz fokus na rzeczy radosne, mądre, piękne - a więc te, najistotniejsze w naszym życiu!
Ponieważ nie przeciwko dołom powinniśmy się opowiadać ale za radością i uśmiechem stać murem!

Vive la vie!

Czekam na wiadomości od Ciebie: przeróżne przygody i spostrzeżenia, czyli FRAJDY! [są wszędzie - uśmiech ekspedientki, napis na murze, wiatr na policzku, smak gorącej czekolady, zapach skoszonej trawy, spotkanie z przyjaciółmi, piosenki, filmy, cytaty, zdjęcia, anegdoty...]

dbrzeska@gmail.com

Te małe i te większe spotykają nas każdego dnia zwracajmy na nie uwagę, szturchnijmy łokciem kogoś obok - niech popatrzy razem z nami! :)

Do Brze

ENG:

THE IDEA:

Serendipity is the gift of making fortunate discoveries while looking for something unrelated. The word has been voted as one of the ten English words that were hardest to translate in June 2004 by a British translation company.

This project aims to help us focus on anything happy, wise, beautiful, the things that are the most important in life.
We should vote for happiness instead of protesting against depression. Let‘s embrace happiness and smile!

Vive la vie!

I am waiting for news from you, things that I call DELIGHTS (FRAJDY - in Polish): varied adventures, observations etc. [you can see them everywhere: the smile of a shop assistant, writing on a wall, wind on the cheeks, smell of hot chocolate, smell of cut grass, meeting with friends, songs, films, quotes, photos, anecdotes ....]

dbrzeska@gmail.com

We can experience such small and such bigger DELIGHTS every day. Let’s notice them! Let’s nudge someone next to us – let her/him notice it together with us! :)


czwartek, 21 kwietnia 2011

żółwik Tofik!

Wieczorem 21 marca [czyli dokładnie w pierwszy dzień wiosny!] wracałam zmęczona do domu.
Szłam z oczami wbitymi w chodnik, ciężką głową pełną pomysłów, złotych myśli... potrzebującą natychmiastowego wietrzenia.
Wzrok mój padł na trawnik... a tam kamień, nie... ŻÓŁW!
Wzięłam małego biedaka na górę do mieszkania, sprawdzić czy żyje, ba! dać mu schronienie przed dzikimi bestiami np. psami...
Żółwik był całkiem zdrowy, choć trochę wystraszony/zaspany niezbyt skory do wychylenia głowy ze skorupy - przynajmniej na początku... i tak zyskałam przyjaciela, co był, gdy wracałam do domu! :)
Od razu wiedziałam, że trzeba mu nadać imię Tofik... tak zresztą krzyknął ktoś za oknem, kiedy tylko zdążyłam zucha ochrzcić - przypadek, jak zwykle :)
Bohaterowi towarzyszyły liczne perypetie podczas naszego wspólnego miesiąca... głównie za sprawą jego żwawego tuptania po mieszkaniu, raz wylądował w walizce, raz w torbie M. którą wystraszył gdy pakowała się na basen... a później okazało się, że jest wodno-lądowy.
Historia ma dalszy ciąg, niestety nielegalny i tajny ;) dość, że Tofik ma teraz domek z najpiękniejszym ogrodem w kraju!


Ps. Zainspirowało mnie wspomnienie stawu w Central Parku... a Tofik doczekał się kilkudziesięciu fanów na fb!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz