Któregoś dnia, parę lat temu, podczas wakacyjnego wyjazdu, opalałam się na przepięknej plaży.
Byłam w San Diego.
Dookoła mnie gwar, okrzyki roześmianych ludzi, świeciło piękne słońce, woda w oceanie była idealna!
Ciężko mi było na to wszystko patrzeć z uśmiechem, tkwiłam w środku jakiejś niewyobrażalnie męczącej i absurdalnej dyskusji, a właściwie kłótni z moim ówczesnym chłopakiem.
Bardzo chciałam po prostu cieszyć się tym co widzę i korzystać z tego wszystkiego!!!
Złapać go za rękę i zanurkować w spienionych falach...
Złapać go za rękę i zanurkować w spienionych falach...
Pomyślałam, że mam dość. Dość tracenia czasu na papranie się.
Wstałam z piasku i pomyślałam, że jestem szczęśliwa, że ta cała sytuacja to nie jest mój problem.
Wstałam z piasku i pomyślałam, że jestem szczęśliwa, że ta cała sytuacja to nie jest mój problem.
I poszłam popływać.
A kiedy wchodziłam do wody fala wyrzuciła na brzeg... bukiet kwiatów! Tuż pod moje stopy!
Decyzja żeby otrzeć łzy, wzruszyć ramionami z uśmiechem i iść poszaleć z falami została miło nagrodzona ;)
Bukietu popilnowała mi pewna mała dziewczynka, a kiedy tylko wyszłam z wody popędziłam po aparat, żeby zrobić zdjęcie :)
Tego dnia, aż do zachodu słońca uśmiech nie schodził mi z ust!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz